22:57

"To ja sobie zemdleję..." Kerstin Gier Trylogia Czasu ("Czerwień rubinu", "Błękit szafiru", "Zieleń szmaragdu")



Cykl: Trylogia Czasu
Autorka: Kerstin Gier
Wydawca: Egmont


                Kiedy kilka miesięcy temu „szał” na Trylogię Czasu wzmógł się na tyle, że znowu było o niej słychać, uznałam- zupełnie nie wiem dlaczego- że to książki nie dla mnie. Bez większych poszukiwań i zbierania informacji pomyślałam, że e tam… jakieś stare, w dodatku napisane przez Niemkę, a nie jakąś Brytyjkę czy Amerykankę. W dodatku ten film (którego widziałam kadr czy dwa) też jakiś taki jakby starszy i nie za dobry. Nie żebym była uprzedzona do Niemiec czy książek, które mają swoje lata. Bardzo lubię język niemiecki, a i wielu moich ulubieńców książkowych i filmowych to rzeczy, które nie miały swojej premiery rok czy dwa lata temu. Po prostu coś sobie ubzdurałam.  Ale w końcu spróbowałam i już po chwili czytania zaczęłam tłuc się w głowę, co mi odbiło, że tak myślałam.



Tytuł: Czerwień rubinu
Liczba stron: 344
                Szesnastoletnia Gwendolyn Shepherd pochodzi z rodziny, w której przekazywany jest wyjątkowy gen podróży w czasie. Okazuje się, że nosicielką genu jest właśnie ona, a nie przygotowywana przez całe życie do tego jej kuzynka Charlotta. Gwen w jednej chwili znajduje się w samym środku niebezpiecznej misji, o której kompletnie nie ma pojęcia. Całość komplikuje też fakt, że wydaje się, jakby dziewczynie nikt nie ufał, zwłaszcza jej potencjalny partner w podróżach w czasie, Gideon de Villiers.


                Jak wcześniej pisałam, do lektury podchodziłam z ogromnym (i jak się okazało nieuzasadnionym) dystansem. Nawet nie wiecie, jak się zdziwiłam, gdy tego samego dnia wczesnym wieczorem spojrzałam na licznik na moim Kindle i stwierdziłam z przerażeniem, że książka za chwilę ma się skończyć. Nie wiem, kiedy powieść mi minęła, to było jak mrugnięcie okiem. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron i gnała tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że te trzysta stron już minęło. Jest to jednocześnie minus powieści, jak i całej trylogii. Wydaje mi się, że w „typowej” powieści młodzieżowo-fantastycznej akcja „Czerwieni rubinu” byłaby dopiero początkiem, maksymalnie środkiem całej książki. Historia pędzi na łeb na szyję, akcji jest tak dużo, a jednocześnie tak mało. W dodatku zakończenie jest urwane dosłownie w samym środku, co jeszcze bardziej konfunduje. „Błękit szafiru” zaczyna się w tym samym momencie, podobnie jest w przypadku „Zieleni szmaragdu”. Czytając wszystkie części po kolei bez przerwy, czułam się jakbym dalej była przy pierwszej. Trylogia Czasu wręcz wymaga, żeby poszczególne tomy czytać jeden po drugim. W takim jednak przypadku w oczy rażą te krótkie wyjaśnienia w drugiej i trzeciej części, które mają pomóc odnaleźć się tym, którzy zrobili sobie przerwę w lekturze. Powtarzanie tych samych faktów mi osobiście odrobinę przeszkadzało, dlatego nieśmiało uważam, że albo zakończenia powinny być nieco uspokojone i ułożone, albo Trylogia Czasu, lekko przeredagowana mogłaby być idealną powieścią jednotomową. Co nie oznacza, że czytanie trzech części wspaniałej historii mnie męczy i denerwuje. O nie!


Tytuł: Błękit szafiru
Liczba stron: 364
                Kocham bohaterów! Chyba już dawno nie poznałam tak sympatycznych, tak wyrazistych, może lekko przerysowanych, ale ukochanych postaci. Po serii „Akademii mitu”, która niestety okazała się gniotkiem, bardzo uprzedziłam się do bohaterek o imieniu Gwendolyn. Gwen jednak uratowała honor tego imienia. Uwielbiam jej nieporadność, wynikającą z jej nieprzygotowania, jak i charakteru, jej zadziorność, jej humor. Trylogia Czasu jest lekka i przyjemna przede wszystkim ze względu na jej humor, który wynika przede wszystkim z tego, że Gwen jest jej narratorką i nie szczędzi nam żartów, docinek i ciętych komentarzy. W Gideonie zakochałam się od pierwszej wzmianki w książce. Jest nawet bardziej nieprzewidywalny niż Gwen, lekko bucowaty, a jednocześnie ułożony, wychowany itd. Cała rodzina Montrose zyskuje sympatię, nawet „ta zła” Charlotta i jej matka Glenda. Ciotka Maddy to prawdziwy majstersztyk, pan Bernhard uwodzi tym, jak bardzo wydaje się być wycofany i neutralny, a jednocześnie wie więcej niż mówi i nie zawaha się tych informacji użyć. Lekko szalona, zafiksowana na punkcie teorii spiskowych i googlowania Leslie. No i duchy, które widzi Gwen: nieświadomy czasu i miejsca James i ukochany, przeuroczy i niezwykle denerwujący gargulec Xemerius- prawdziwy Irytek Poltergeist, tyle że milszy. Cała parada oryginalnych, wyrazistych postaci, istny pochód ewenementów: nie mogę się nadziwić i nachwalić.


Tytuł: Zieleń szmaragdu
Liczba stron: 455
                Jeśli chodzi o sam wątek podróży w czasie, to zawsze jest to chodny temat. Do tego przepowiednie, teorie spiskowe, poszukiwanie kamienia filozoficznego… Czego chcieć więcej? Co prawda Gier nie uchroniła książek od absurdów i paradoksów związanych z podróżami w czasie, a momentami fabuła jest dość zawiła i niezrozumiała, a wydarzenia i postacie lubią się mieszać, dopóki w końcu nie dotrzemy do konkretnych czasów,  ale wartka akcja umiejętnie maskuje te mankamenty. Samo rozwiązanie wątku z przeznaczeniem rubinu, jego wyjątkowością wydaje się być niestety lekko naciągane i wywołuje wrażenie „wut?!!”. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że trudno byłoby wymyślić coś innego, co w bardziej logiczny i prostszy sposób wyjaśniałoby całą sytuację, a jednocześnie byłoby równie oryginalne i zaskakujące. W niektórych momentach wielkiego „wow” nie było, ale nie oczekujmy po młodzieżówce zbyt wiele. Końcówka trzyma w napięciu i gdybym rozmyślnie nie zepsuła sobie całej niespodzianki, pewnie wywarłoby to na mnie o wiele większe wrażenie. Ważne, że wszystko, co dzieje się dookoła z każdą kolejną stroną nabiera takiego tempa, że czytelnik w wirze akcji nie dostrzega gorszych momentów.


                Trylogia Czasu porwała mnie do tego stopnia, że jestem już po lekturze dziewięciu innych książek, a dalej nie mogę oderwać się od tamtej historii. Z pewnością „Czerwień rubinu” i dalsze części siedzą w mojej głowie ze względu na wartką fabułę, ciekawych bohaterów i genialny humor, ale też przez to, jak wyjątkową jest teraz sama okazja wzięcia tych książek do ręki. Od momentu przeczytania „Zieleni szmaragdu” systematycznie przeszukiwałam Internet, byleby tylko mieć tę trylogię na własność, co jakimś cudem i zrządzeniem losu się udało, więc od kilku dni mam swoje egzemplarze nówki sztuki błyszczące dumnie na honorowej półce. Staram się zrozumieć wydawnictwo i powody, dla którego Trylogia Czasu nie jest już wydawana. Jednak siedząc trochę w książkowej społeczności, mimo wszystko nie mogę się nadziwić, że książki nie są już w regularnej sprzedaży. Ludzie szaleją na ich punkcie, ceny za używane egzemplarze wywindowane są do cen nieosiągalnych dla przeciętnych odbiorców powieści tego typu, a mimo wszystko nadal znajdują klientów. Sama seria wcale nie jest stara: w momencie, gdy trylogia ujrzała światło dzienne, książki i serie, które wiodą prym wśród wyników sprzedaży, albo były już wydane w całości, albo właśnie się kończyły, a mimo to dalej można je dostać od ręki. Kolejne książki Kerstin Gier są wydawane i również cieszą się sporą popularnością. Do tego oprawa graficzna przyciąga nie tylko okładkowe sroki. Niedawno miała miejsce premiera ostatniej części adaptacji, mniej lub bardziej udanej, ale jednak (osobiście kocham pierwsze dwie części, zobaczymy, jak będzie z trzecią), która na dniach będzie dostępna ( w „mniej lub bardziej legalnych” źródłach), a fani już nie mogą się jej doczekać. Trylogia Czasu ma potencjał, jakiego nie miała prawdopodobnie połowa książek, które w ostatnim czasie trafiły na listę bestsellerów. „Czerwień rubinu”, „Błękit szafiru” i „Zieleń szmaragdu” są skazane na sukces. Sama  byłam w stanie kupić całą serię od ręki, a kto wie, ilu znajomym poleciłabym ją całym sercem, a nawet sprawiła w prezencie. Dlatego apeluję: NIECH KTOŚ SIĘ TYM ZAINTERESUJE! Polska jest gotowa na powrót Trylogii Czasu, nie może się wręcz na to doczekać.


                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)