Tytuł: „Sherlock i upiorna panna młoda” („The
Abominable Bride”)
Data premiery: świat: 1
stycznia 2016, Polska: 7 stycznia 2016
Gatunek: dramat,
przygodowy, romans
Czas trwania: 1h 30 min
Wytwórnia: BBC
Twórcy: Steven Moffat, Mark Gatiss
W rolach głównych: Benedict Cumberbatch, Martin
Freeman, Andrew Scott, Mark Gatiss
Na podstawie twórczości
sir Arthura Conan Doyla.
Na „Sherlocka”
czekałam od momentu, gdy skończyłam oglądać trzeci sezon i nawet powtórka
całego serialu raz czy nawet dwa tylko lekko osłodziła mi to czekanie.
Zafiksowana na tym punkcie co prawda nie jestem, bo przede mną jeszcze sporo
książek z Doylowskiej klasyki, a przecież powstało tyle innych powieści
opowiadających o ekscytujących przygodach jedynego w swoim rodzaju detektywa-
konsultanta. Ale czekałam, czekałam i się doczekałam. I nawet argument, że
świąteczny odcinek specjalny pojawi się po polsku w telewizji niecałe dwa
tygodnie po premierowym i ostatnim pokazie kinowym, do wydania tych kilku
cennych banknotów na kawałek miejsca w wypełnionej po brzegi sali kinowej.
„Sherlock”
wraca do korzeni. Po raz kolejny stąpamy po wiktoriańskich ulicach Londynu
zatłoczonych przez dorożki i wąsatych dżentelmenów w melonikach. Sherlock
Holmes i jego przyjaciel, a przede wszystkim- jakby mogło się wydawać-
kronikarz John Watson są już znani szerszej publiczności. W bożonarodzeniowy
dzień w drzwiach domu na Baker Street staje po raz kolejny nie kto inny jak
Anderson z zagadką, która wydaje się nie mieć żadnego racjonalnego wyjaśnienia.
Niejaka pani Ricoletti, ubrana w suknię ślubną na oczach całej ulicy popełnia
samobójstwo, by po kilku godzinach powstać z martwych i zacząć zabijać.
Zagrajmy w "znajdź różnice": we współczesnej wersji, w miejscu tego obrazu wisi... rysunek czaszki. |
Pierwsze,
co od razu mnie urzekło i dało nadzieję na naprawdę dobry poziom odcinka w
klimacie współczesnego Sherlocka, była przerobiona czołówka. Tak, niby takie
nic, a jednak miło zdać sobie sprawę, że będzie to miało o wiele więcej
wspólnego z serialem niż tylko aktorów. Wydaje mi się, że właśnie takie
szczegóły oddają cały klimat i robią nastrój, zwłaszcza dla osób, które znają i
kochają daną serię. Możliwość wyłapywania tych wszystkich szczegółów jest
prześwietną zabawą, a Moffat i Gatiss naładowali „Upiorną pannę młodą” wieloma
takimi „easter eggami”. Co jak co, ale każdy fan Holmesa, nie ważne czy
wiktoriańskiego, czy tego współczesnego lubi zagadki, tropy i wyłapywanie
szczegółów i szczególików.
Uwielbiam
nastrój, jaki panuje w całym, podkreślam CAŁYM odcinku. Nie jestem fanką
horrorów, szczerze mówiąc nie widziałam żadnego z klasyków i jakoś mnie do tego
gatunku nie ciągnie. Ale taki creepy nastrój, jak w „Upiornej pannie młodej”
jak najbardziej popieram. Wiecie, mroczne, brudne uliczki, pełzająca mgła,
stare zamczyska, lochy, trupioblade postaci czające się gdzieś w cieniu. Od
czasów „Kobiety w czerni” lubię od czasu do czasu sobie coś takiego pooglądać.
I wydaje mi się, że nie ma potrzeby, żeby krew lała się na prawo i lewo, a uszy
atakował warkot piły mechanicznej, żeby podkręcić lekko atmosferę i sprawić, by
ludzie wzdrygnęli się ze strachu. Dla mnie to żadna sztuka. O wiele bardziej
interesujące jest, gdy wiesz, że za chwilę coś może wyskoczyć zza winkla, i
czekasz, a tu nic… cisza, ciemność, powolna zmiana kadru i najazd na upiora-
nie gwałtowny i krótki, ale wystarczający, by „nacieszyć oko” całym widokiem. I
tak jest w nowym „Sherlocku”. Czuć ten angielski, deszczowy nastrój, podszyty w
dodatku magią, którą tak uwielbiam (np. w „Sherlocku”, tylko tym z Robertem
Downey Jr.). Nawet nie wiecie, jak bardzo lubię wszelki przejaw magii, zjawiska
paranormalne, zwłaszcza takie, które okazują się bujdą na resorach, ale nikt
nie wie, jak logicznie to wszystko wytłumaczyć. Czułam ciary, było mi zimno
mimo skupienia tylu ludzi w małej sali kinowej i wszędobylskich kurtek
zimowych, szalików i czapek.
W "Upiornej pannie młodej" oczywiście też jest pałac myśli oraz liściki Holmesa do Johna, tylko w trochę innej wersji. |
W
każdej historii detektywistycznej każdy szczegół jest ważny, zwłaszcza w
:Sherlocku”, czego dowodem są wszystkie odcinki serialu. Ale to, co twórcy
zrobili w „Upiornej pannie młodej” przebija wszystko. Każda wypowiedziana
kwestia, każdy najmniejszy szczegół jest tu niezwykle istotny. Rzeczy, które
wydają się na pierwszy rzut oka jakimś niedopowiedzeniem, niezauważonym błędem
w scenariuszu, niedociągnięciem czy zwykłym filerem wypełniającym fabułę od
jednego ważnego punktu do drugiego, w rzeczywistości są przemyślane i- jak się
okazuje na koniec- niezbędne do zrozumienia całej historii. Tu nie ma błędów,
tu nie ma bezsensownych filerów, to tylko my jesteśmy za mało spostrzegawczy, a
jednocześnie zbyt wybiórczy jeśli chodzi o szczegóły.
Ten sposób dedukcji pojawił się już wcześniej, m.in w "Skandale w Belgrawii". |
Mniej
więcej w połowie odcinka musicie przygotować się na totalny mindfuck (choć
zapewne jesteście już o tym dobrze poinformowani ;P). Jeśli jednak będziecie
bardzo uważnie śledzić całą akcję, możecie się na to przygotować. Co prawda ja
tak robiłam, ale i tak zwrot akcji kompletnie mnie zaskoczył. Czy pracownicy
kina podmienili taśmy?! Potrzebowałam kilku minut, by to przetrawić. Na kolejne
tego typu wybryki byłam już przygotowana, choć dalej jestem pod wrażeniem tej
Sherlockowej incepcji. Czytałam kilka teorii: mają one pewien sens, choć nadal
nie mogę się zdecydować, która przekonuje mnie najbardziej. Jedno jest pewne:
taki zabieg jeszcze bardziej zacieśnia więzi między poprzednimi sezonami a
odcinkiem specjalnym, a producenci dali widzom mnóstwo wskazówek co do
kolejnego sezonu. Pytanie tylko, które z nich okażą się dobrymi tropami, a
które mają wręcz wyprowadzić fanów w pole.
Kto
lubi serialowy humor, nie powinien się zawieść. Ludzie już przy pierwszych
scenach parskali śmiechem. Całe napięcie i uczucie grozy jest umiejętnie
rozładowywany tak ukochanymi przez nas żartami. Prym jak zwykle wiedzie tutaj
John, który ma kilka przebłysków geniuszu, ale reszta bohaterów nie zostaje w
tyle: swoje trzy żartobliwe grosze dodają wszyscy ważniejsi bohaterowie:
Sherlock, Mycroft, Moriraty, Anderson, Mary czy ukochana zarówno przez filmową
ekipę, jaki i fanów serialu pani Hudson.
Ogromne
brawa należą się wszystkim, którzy sprawowali pieczę nad wizualną częścią
odcinka. Scenografowie idealnie oddali nastrój wiktoriańskieo Londynu i
mieszkania przy Baker Street, jednocześnie zachowując klimat towarzyszący przez cały serial. Ale największe „wow” należy
się charakteryzatorom. Myślicie, że wygląd bohaterów nie zmieni się poza
ulizanymi fryzurami i podkręconym wąsem? Pozytywnie się zaskoczycie. Postaci
dostały trochę owłosienia, tu i ówdzie przybyło trochę trochę tłuszczyku i
naprawdę fajnie się czeka na kolejnych bohaterów z pytaniem, co tam ci filmowcy
wymyślili.
„Sherlock
i upiorna panna młoda” zdecydowanie trzyma poziom poprzednich sezonów i jestem
pewna, że spodoba się fanom serialu. Mimo że przenieśliśmy się kilka stuleci
wstecz, co nie wszystkich może cieszyć (ja też, szczerze mówiąc, wole
współczesną wersję Holmesa), to sam klimat jest dalej ten sam, a z czasem i tak
się okazuje, że wcale od tej współczesności daleko nie odeszliśmy. „Sherlock”
dalej zaskakuje, śmieszy, trzyma w napięciu, a przede wszystkim nie nudzi. I
genialnie buduje mur z tajemnic i napięcia dookoła czwartego sezonu. Z pozoru niepotrzebne szczegóły okazują się najbardziej istotne, wątki poboczne tak naprawdę są tylko głównymi, gdy ten tytułowy okazuje się być przede wszystkim niezbędny do zbudowania mostu między trzecim a czwartym sezonem. Twórcy bawią się i eksperymentują, w ogóle nie troszcząc się o zdrowie psychiczne widzów. Nie
byliby po prostu sobą, gdyby w trakcie odcinka nie rozwalili nam mózgu od
środka. Ale chyba za to kocha się zarówno serialowego, filmowego, książkowego i
jakiegokolwiek innego, jedynego na świecie Sherlocka Holmesa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)