18:12

Joseph Delaney „Kroniki Wardstone: Zemsta czarownicy”


Tytuł: „Zemsta czarownicy”
Autor: Joseph Delaney
Liczba stron: 299
Wydawca: Jaguar

Sięgając niedawno po „Zemstę czarownicy”, byłam w pełni świadoma, jak dużo zaległości mam z samymi lekturami szkolnymi. Miałam jednak też tę świadomość, że najwyższy czas zacząć pierwszy tom „Kronik Wardstone”, dlatego zamiast położyć się wcześniej spać lub przeczytać choć kawałek np. „Granicy”, w łóżku, przy świetle nocnej lampki zatapiałam się w jeden rozdział, potem drugi i następny, i następny opowieści o młodym pogromcy wszelkiej maści upiorów.


Tom Ward jest trzynastoletnim chłopcem, najmłodszym w całej rodzinie. Chłopiec jest zmuszony opuścić farmę należącą do starszego brata, w okolicy trudno znaleźć kogoś, kto przyjąłby go na nauki, a że jest siódmym synem siódmego syna trafia na przyuczenie do starego stracharza Gregory'ego. Tom musi przyzwyczaić się do nowych realiów, a fakt, że jego przyszła profesja budzi wstręt i lęk mieszkańców nie ułatwia tego zadania. Sprawy tym bardziej komplikują się, gdy chłopak spotyka tajemniczą Alice, która sprowadza na niego gniew najniebezpieczniejszej czarownicy. Na barkach młodego adepta sztuki więzienia upiorów spoczywa obowiązek wypicia piwa, którego sam nawarzył i ocalenia całego Hrabstwa przed najgorszą czarownicą o jakże  złudnym przydomku Mateczka Malkin.

Z perspektywy czasu widzę, dlaczego Wydawnictwo Jaguar zaproponowało mi do przeczytania „Badacza potworów”. Jeśli bowiem zainteresował mnie pierwszy tom "Kronik Wardstone", istniało duże prawdopodobieństwo, że i "Monstrumolog" przypadnie mi do gustu. Ma on po prostu wiele cech wspólnych z „Zemstą czarownicy”. Znowu mamy tu młodego chłopca, który jednocześnie jest narratorem powieści, co nieprzerwanie jest u mnie plusem powieści. Tak, historie opisywane oczami młodych, wręcz małych chłopców jeszcze mi się nie znudziły i zapewne długo mi się nie znudzą po sporej ilości powieści, gdzie narratorem są trochę starsze dziewczyny. Tak jak w „Badaczu potworów” nasz bohater uczy się bardzo niebezpiecznego fachu budzącego strach w niewyedukowanych ludziach pod okiem lekko ekscentrycznego mistrza. Do stracharza zapałałam sympatią jednak trochę szybciej niż w przypadku Pellinore’a Warthropa- wydaje się być milszym człowiekiem, z większą dozą empatii, choć nie można powiedzieć, żeby jakoś wyjątkowo oszczędzał swojemu uczniowi ciężkich doznań. Głównym tematem znowu są potwory i innej maści zjawy, jednak w „Zemście czarownicy” jest ich znacznie więcej, przynajmniej wymienionych, a patrząc na ilość tomów w serii, można się spodziewać kolejnych upiorów. Cała plejada straszydeł sprawia, że klimat powieści jest bardziej fantastyczny, baśniowy. Nie mogę tego ukrywać: Delaney zapunktował u mnie boginami i czarownicami, które wykreował w ciekawy sposób, zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Ameryki może w tej dziedzinie nie odkrył, ale i tak przyjemnie się to czyta. Razem z Tomem poznajemy przeróżne techniki więzienia niebezpiecznych stworów, poznajemy ich zwyczaje, a także dostajemy różne inne przydatne rady (jak na przykład taką, by nigdy nie ufać wiejskiej dziewczynie, zwłaszcza w spiczastych trzewikach ).


Znaczącą różnicą między książkami jest ich długość. Nie ukrywam, że „Zemstę czarownicy” czytało mi się o wiele lepiej. Spokojnie mogłam zacząć rozdział kwadrans przed północą (mimo kategorycznego zakazu na okładce), by w te piętnaście minut przeczytać na spokojnie rozdział czy dwa. Szczęśliwa nie byłam zmuszona przerywać lektury w trakcie rozdziału, co jest dużym plusem. Dwadzieścia stron na rozdział to w końcu nie sześćdziesiąt. Krótsza forma sprawia też, że akcja rozwija się wyjątkowo szybko i wciąga czytelnika na całego. Jest tu kilka zwrotów, parę przerażających momentów przeplatanych chwilami na co prawda niezbyt spokojny oddech (ale jednak) i naprawdę dobry punkt kulminacyjny. Historia na tym zagęszczeniu nie traci, a wręcz zyskuje- zadowolonego czytelnika i nowego fana. Zwłaszcza że wątpię, by Yancey ze swoim „Monstrumologiem” rozpisał się na więcej niż pięć tomów, a „Kroniki Wardstone” już przekroczyły dziesięć części. Jeśli następne tomy utrzymają ten poziom, muszę przygotować sobie więcej miejsca na półce.


„Zemsta czarownicy” jest zdecydowanie kierowana do szerszej publiczności niż „Badacz potworów”. Nie bałabym się jej przeczytać dziesięcioletniemu dziecku, a być może nawet młodszemu. Nie jest to może idealna lektura na dobranoc, jednak nawet najbardziej przerażające momenty nie powinny zaskoczyć małych odbiorców. Powieść Delaney’a jest naprawdę dobrą baśnią, prawie nie różniącą się od tych tradycyjnych. Jeśli dziecko przeżyło opis pożerania Czerwonego Kapturka przez wilka, a później wyciągania go z jego brzucha lub miało do czynienia z co najmniej dwiema pierwszymi częściami „Harry’ego Pottera” (nie mówiąc o całej serii), nie powinno przeżyć szoku- w „Zemście czarownicy” jest tylko trochę więcej krwi, lecz nadal jest to książka dla dzieci i  młodzieży. Mimo to myślę, że powinna ona spodobać się także starszej publiczności i raczej nie zanudzi rodziców. Dla mnie był to fajny powrót do dzieciństwa. Książka z pewnością ma swój klimat, nie jest zbyt ciężka, budzi dreszczyk, ale umie też rozładować emocje niewinnym żarcikiem lub zabawną sytuacją. Jak tylko nadarzy się okazja, sięgam po kolejny tom, gdyż dalszy ciąg historii młodego stracharza, jego mistrza i przyjaciółki spod ciemnej gwiazdy zapowiada się nadzwyczaj ciekawie.

Za możliwość przeczytania "Zemsty czarownicy" dziękuję Wydawnictwu Jaguar.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Jeśli znalazłeś się aż tutaj, będziemy wdzięczni, jeśli wyrazisz swoje skromne zdanie. Our humble opinions jest w końcu "our". :)