Tytuł: “Kamienie
na szaniec”
Data
premiery: świat: 3 marca (świat), 7marca (Polska)
Gatunek:
dramat, wojenny
Czas
trwania: 115min
Wytwórnia: Monolith Films
Reżyseria:
Robert Gliński
Scenariusz:
Dominik W. Rettinger
W rolach
głównych: Tomasz Ziętek, Marcel Sabat, Kamil Szeptycki, Piotr Bondyra, Danuta
Stenka, Artur Żmijewski, Marian Dziędziel, Olgierd Łukaszewicz
Na
podstawie powieści Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”.
Mam nadzieję, że „Kamieni na szaniec” nie trzeba
nikomu przedstawiać. Wokół produkcji było tyle szumu i zamieszania, że chyba
każdy o tym choć raz usłyszał, ale przede wszystkim zakładam (zapewne naiwnie),
że ci, którzy mieli powieść Kamińskiego w szkole podstawowej lub gimnazjum jako
lekturę, „Kamienie…” jednak przeczytali (rozumiem, że część mogła mieć coś
innego- „Pamiętnik z powstania warszawskiego”, jeśli się nie mylę. A może się
mylę…?). Boję się, że słówko „naiwnie” jest w tym miejscu stosowne, co szczerze
mówiąc trochę mnie zatrważa. Słyszeliście o tym, że chyba 40% ankietowanych gimnazjalistów po
seansie stwierdziło, że gdyby na podstawie filmu powstała książka, to by po nią
sięgnęli? Aż nie chce mi się w to wierzyć, jednak jeśli jest to prawda, jeśli
nawet nie 40, ale 20 czy 30% tak stwierdziło, najnormalniej tracę wiarę w
ludzkość. Przezorny zawsze ubezpieczony, dlatego krótki wstęp do fabuły śmiem
tu zawrzeć.
Rudy, Alek, Zośka oraz ich przyjaciele wchodzą w
dorosłość. Sytuację utrudnia wojna i reżym niemieckiego okupanta. Młodzi
harcerze postanawiają stawić czoło ciemiężcy, choć wiedzą, że walka zostanie
okupiona krwią, cierpieniem i życiem.
Poważna opowieść okraszona została kilkoma rozluźniającymi atmosfere żartami: jedzeniem wszelkiej maści słodyczy, czy np. żartobliwymi akcjami poniżającymi Niemców. |
Trudno opisać całą fabułę „Kamieni na szaniec” tak, by
zaciekawić, a jednocześnie nie wydać za dużo- dlatego ten mój „opis” jest tylko
marną próbą przekazania tego, co w „Kamieniach na szaniec” jest ważne. W sumie
film też tylko taką próbą jest. Normalnie się wkurzyłam. Film trochę mnie
zawiódł, choć muszę przyznać, że nie zanudziłam się, nie przysypiałam
itd.(niech ktoś spróbuje, to będę pod wrażeniem). Najbardziej chyba żal mi tego,
jak bardzo „po macoszemu” potraktowano cały wątek z akcjami Małego Sabotażu czy
dywersji. Liczyłam na zrywanie flag, malowanie kotwic, rozbijanie szyb, gaz w
kinach. W sumie, wszystko to było, a zajęło… 10 minut filmu, nie więcej. A
szkoda, bo te działania były może banalne, może niepoważne jak na tego typu
historię, ale właśnie trochę rozładowywały patetyczną atmosferę, a przy okazji
równie dobrze jak brawurowe strzelaniny pokazywały męstwo tych młodych ludzi,
lojalność wobec przyjaciół, wobec Polski. Czy akcja Alka z tablicą na pomniku
Kopernika nie była brawurowa? A przynajmniej na tyle ciekawa, by ją w filmie
umieścić? Film trwa dziesięć sekund, a my już mamy za sobą atak gazowy, którego
nawet nie dało się porządnie przeżyć, zrozumieć. Gdzieś między zrzucanymi
flagami, przejeżdżającym rowerem i kaszlącymi ludźmi mignie jedna lub dwie
kotwice i sprawa z najważniejszym symbolem powstania warszawskiego uznana jest
za odbębnioną. Po co roztkliwiać się nad smugą farby? W ten oto sposób symbol
potraktowany został naprawdę symbolicznie i nie zdziwię się, jeśli po wyjściu z
kina ludzie o tym elemencie nie będą pamiętać. Jestem tego nawet pewna: dwa dni
później rozmawialiśmy o filmie na lekcji historii i jednym z zarzutów
dotyczących ekranizacji było takie a nie inne potraktowanie Małego Sabotażu,
który w książce odgrywał znaczącą rolę. Do tego doszedł argument nie całkiem
zgodny z prawdą ale zatrważający: brak elementu malowania kotwic. Może ktoś nie
oglądał uważnie, ale osobiście myślę, że akurat ten element w filmie powinien
być na tyle wyeksponowany, by odbił się na siatkówce, został na oczach i w
pamięci, bo nie oszukujmy się: gdy ktoś myśli o powstaniu warszawskim, zapewne
pomyśli o symbolu Polski Walczącej.
Gra aktorska nie jest zła. Brawa należą się zwłaszcza Tomaszowi Ziętkowi, który genialnie zagrał Rudego. Chłopakowi można wróżyć świetlaną przyszłość, o ile nie spocznie na laurach... |
Idąc dalej: przez to, że zrezygnowano praktycznie z
pierwszych rozdziałów powieści, w „Kamieniach na szaniec” mamy do czynienia z
powtórką z rozrywki: odniosłam wrażenie, że oglądam unowocześnioną wersję
„Akcji pod Arsenałem”: z tego co pamiętam, była to ekranizacja akcji odbicia
Rudego z rąk Niemców, czyli tak naprawdę niewielka część książki, jednak stanowiąca meritum rzeczy. Cóż, tutaj też praktycznie cała fabuła skupia się na tym.
Zgadzam się, że jest to najprawdopodobniej jedna z najbardziej wymownych scen
powieści, ale błagam: nie jedyna! Zwłaszcza że samo aresztowanie Rudego
odebrałam jako grom z jasnego nieba, mimo że uważałam przez cały film. Wydaje
mi się, że w książce było to „mniej chaotyczne”, bardziej przemyślane, takie, że czytelnik wiedział dlaczego chłopak został aresztowany. Rozumiem- z całości
można wywnioskować, jakie zarzuty postawiono Rudemu, ale boję się, że samo
aresztowanie może być odebrane jako zbyt pochopne, jako bezcelowe, bez podstaw
(choć wiemy, że Niemcy mieli bardzo dobre podstawy, a nawet jeśli nie, to bez
problemu by je wymyślili). Zabrakło tu przemyślanego budowania napięcia, gdyż tak naprwadę nie dosztrzegłam ścisłego powiązania aresztowania Rudego z poprzednimi scenami.
W filmie zobaczymy gwiazdy polskiej kinematografii: co prawda trochę już oklepane, ale jednak... |
Samą część dotyczącą przesłuchań i odbicia Rudego uważam
za dobrą i bardzo, bardzo realistyczną. Śmiem nawet twierdzić, że film może być
nieodpowiedni dla dzieci omawiających lekturę w szkole podstawowej, a być może
i dla niektórych z gimnazjum. Sceny przesłuchań są naprawdę brutalne,
pełne krwi, krzyków i najokropniejszych tortur. Aż trudno sobie coś takiego
wyobrazić. Dlatego zalecałbym pozostanie przy książce osobom, które brzydzą lub
boją się krwi: te sceny mogą być dla Was za mocne. Choć z tego, co zauważyłam,
dzisiejsza gimnazjalna młodzież, a nawet młodsi lubują się w takiej brutalności
i wulgarności, ale nie bez powodu film jest od lat 13. Krótko i na temat:
bardzo przekonujący portret cierpienia, męczeństwa, być może zbyt
przekonujący. Nie zdziwię się, jeśli osobom nieprzygotowanym i wrażliwym na tego typu widoki "zryje psychikę".
Najbardziej
chyba razić będzie całkowite zepchnięcie postaci Alka na dalszy plan. W książce
mamy trzech głównych bohaterów. W filmie długo nie mogłam pojąć, który z tych
chłopaków przewijających się w filmie to Aleksy Dawidowski. Może gdyby akcja z
Kopernikiem była wpleciona do fabuły, Alek wybiłby się trochę. Tymczasem na
ekranie oglądamy zwłaszcza Rudego i Zośkę, Alek mruknie słowo albo dwa, pojawi
się na kilka sekund, by pokazać, że żyje i ma się jako tako. Czy wiecie, że nie
pokazano, jak umarł? Dostał kulą i na tym się skończyło- trzeba kamerę
skierować na Rudego, który w filmie ma swoje nie pięć, ale co najmniej
„dziesięć minut”. A czy nie byłoby ciekawe równoległe poprowadzenie historii
obu chłopaków? To, że w książce zginęli tego samego dnia miało jakiś sens. Czy
nie dało się zabrać Alka do domu jak w książce i pozwolić mu umrzeć wśród
przyjaciół i rodziny, myślami połączonego z konającym Rudym? Czy nie można było
dać mu szansy pokazać się samemu w kadrze, w dramatycznym przybliżeniu dłużej
niż parę sekund? A może to ja jestem ślepa lub zauroczona pozostałą dwójką, że
Dawidowski gdzieś się schował? Może moja klasa licząca ponad trzydzieści osób
jest ślepa?
Warto
wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która naprawdę mnie zaskoczyła i to chyba na
plus. Przyzwyczajona do typowych, podniosłych i raczej stonowanych soundtracków
filmów wojennych, zrobiłam wielkie oczy, słysząc dość nowoczesne podejście do
muzyki. Trochę rockowo, z elementami gitary elektrycznej itp.- bardzo ciekawe
rozwiązanie budujące nastrój i pozwalające odczuć emocje i adrenalinę, jaką
mogli czuć harcerze podczas swoich akcji. Przy okazji bardziej młodzieżowe, przystępne dla młodych ludzi i bardziej interesujące. Wraz ze wzrostem powagi sytuacji, ścieżka
dźwiękowa również płynnie zmienia już postać na tą typową, bardziej patetyczną,
z rzępolącym (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) fortepianem i innymi, mniej
nowoczesnymi, nie wyrwanymi z jakiegoś festiwalu muzyki rozrywkowej, lecz z prawdziwej filharmonii czy sali koncertowej, instrumentami.
O piosence Dawida Podsiadło na razie się nie wypowiem, gdyż jeszcze ani razu nie
przesłuchałam jej do końca. Owszem, włączałam ją kilkukrotnie, jednak zawsze
odchodziłam od niej po kilku chwilach. Oczywiście postaram się to nadrobić, bo
jeszcze nie spotkałam się z ani jedną negatywną opinia- do tej pory słyszałam
same „ochy i achy”.
Film dla młodzieży nie obyłby się bez wątków miłosnych. W "Kamieniach na szaniec" jest on wyjątkowo rozbudowany, a niektóre sceny mogą wręcz zaskoczyć... |
Mimo wszystko
film spełnia swoje zadanie. Ukazuje historię młodych ludzi, którzy musieli i
chcieli walczyć dla dobra swojego, swoich bliskich, swojego kraju. Przy czym
nie są ludźmi krystalicznie czystymi, bohaterskimi, niezłomnymi, twardymi, a
takie wyobrażenie może mieć statystyczny odbiorca książki, gdzie Rudy, Alek i
Zośka są prawdziwymi herosami i męczennikami. W filmie są to normalni ludzie w nienormalnych czasach.
Boją się, kochają, wahają, rezygnują. Jak wielki jest przekaz ukryty w śmierci Zośki-
śmierci na własne życzenie. Jak wielki jest przekaz (spoiler) porzucenia
niechcąco kolegi w niebezpieczeństwie. Te sceny ukazują, że ci ludzie w moim i
być może w Twoim wieku tak naprawdę nie byli gotowi umrzeć, nie chcieli umrzeć.
Byli gotowi oddać życie bardziej za jedną osobę niż za drugą. Byli ludźmi,
którzy mieli swoje sympatie, którzy mieli kolegów lubianych mniej lub bardziej,
mieli rodziny, które robiły wszystko, by ratować swoich synów, córki, braci,
siostry, chłopaków i dziewczyny, nawet kosztem tuzina innych.
Szczerze
żałuję, że film trwał niecałe dwie godziny. Tyle można byłoby dodać, tyle scen
więcej zawrzeć. Historia ludzi z Szarych Szeregów i AK nadal jest jednak
głęboka. Obawialiście się, że „Kamienie na szaniec” pójdą w ślady wielkiej
polskiej produkcji, o której rozpisywały się wszystkie media i nie mogły się
nadziwić i nachwalić, filmu „Bitwa warszawska”, a jak się później okazało, była totalnym, odrealnionym gniotem? Nie bójcie się, nie jest tak
źle. W ogóle nie jest źle, choć oczywiście mogłoby być lepiej. Mimo wszystko to
nie jest tylko historia o wojnie, podobnie zresztą jak nie jest o niej książka.
„Kamienie na szaniec” to piękna historia przyjaźni, młodości, miłości w tak
trudnych momencie, jakim jest wojna. Myślę, że wybierając się na film do kina,
każdy, a na pewno większość, znajdzie coś dla siebie. Nieważne, czy to będą
strzelaniny, litry wylanej krwi, kilka żartów rozładowujących napięcie,
historia przyjaźni czy sceny miłosne (jakby mogło ich nie być;)). Jak zapewne
już wiecie, nie lubię historii. I nie lubiłam „Kamieni na szaniec”. Moje
pierwsze spotkanie z książką było w szóstej klasie, gdzie przebrnęłam chyba
przez połowę. Kolejne podejście było dwa lata później i było o wiele lepiej.
Wyjątkowo dobrze to wspominam. Chyba po prostu do niej dojrzałam. Na film
chciałam iść, byłam bardzo ciekawa i nie żałuję, że „zmarnowałam tyle czasu i
pieniędzy”. Patrząc na polską kinematografię, nie jestem wielkim "patriotą" i chyba nie ma takiego polskiego filmu, który by mnie zdumiał lub zamurował. Patrząc na to z tej perspektywy, "Kamienie na szaniec" radzą sobie naprawdę dobrze. Piękny powrót do „lat młodości”. Polecam. A jak się nie spodoba, to
poczekajcie i wróćcie: po roku, po dwóch latach. Może do filmu też trzeba dojrzeć.
Btw: jestem pod wrażeniem mojej znajomości niemieckiego: nauka nie idzie w las i nie chwaląc się, sporo z filmu zrozumiałabym bez napisów. <dumna>
Raczej nie obejrzę tego filmu, bo właśnie słyszałam, że Alek jest na drugim planie, a poza tym dość dużo osób krytykuje ten film.
OdpowiedzUsuń